Gdyby ktoś dzisiaj zapytał mnie dlaczego studiowałam Filmoznawstwo (a nie zostałam spawaczką) to mogłabym opowiadać godzinami.
O tym, że miłość do sztuki odziedziczyłam. O poloniście z liceum, który zaraził mnie miłością do kina. O wzruszeniu gdy pierwszy raz zobaczyłam filmy Franciszki i Stefana Themersonów (Themersonów – kto by pomyślał!). O nocnych maratonach w kinie Iluzjon. O wielu filmach. Dobrych i złych. Z żadnego nigdy nie wyszłam z kina. Aż do ostatniej kropki, ostatniego napisu kończącego film. Z szacunku dla każdej osoby wymienionej. Każdej osoby, która brała udział w każdym filmie, który oglądam.
Tymczasem…
Tydzień temu zostałam zaproszona na pokaz filmu Ixjana.
Nazwisko (Skolimowscy) zobowiązuje. Pomyślałam, wzdychając na wspomnienie mojej licealnej fascynacji polską „nową falą” i filmami Rysopis, Walkower, Bariera. Czyli filami Jerzego Skolimowskiego. I „snujami”, czyli bohaterami, którzy odpychali od siebie rzeczywistość lat ’60 i małą stabilizację.
Przymknęłam oko na złe recenzje pierwszego filmu braci Skolimowskich – Motywu cienia z 1993 roku.
Zignorowałam pretensjonalność tytułu.
Próbowałam zdusić w sobie irytację tekstem, który towarzyszył opisowi filmu, bo dowiedziałam się z niego, że:
„Drugi film fabularny braci Skolimowskich, który doczekał się swojej premiery w dramatycznych okolicznościach i z całą pewnością będzie odczytany, jako epitafium dla tragicznie zmarłego w maju tego roku, młodszego z braci, Józefa, który nie tylko współtworzył scenariusz i współreżyserował, ale także skomponował muzykę do filmu”.
Przeczytałam i pomyślałam – nie takimi (tabloidowymi) informacjami powinna być zbudowana linia promocyjna filmu!
Skupiłam się na istocie. Czyli na tym, że zgodnie z zapowiedzią, zobaczę „dramat metafizyczny”. W którym młody pisarz Marek Newski (nazwisko sugeruje rosyjskie odniesienia) trafia na dziwny maskowy bal do ekscentrycznego milionera, (przywołuję w pamięci bal z filmu Oczy szeroko zamknięte Stanleya Kubricka), na którym dowiaduje się, że jego debiutancka powieść zostanie wydana. Później jest morderstwo. Oniryczne wizje. A ja mam nadzieję, że zobaczę polskiego Davida Lyncha, podanego w bułhakowskim stylu.
Nic z tego.
Po pięciu minutach wiedziałam, że moje nadzieje nie spełnią się w tym obrazie.
Że mam przed oczami jakąś nieudolną próbę. Ale nie film! Znakomici przecież aktorzy (Sambor Czarnota, Borys Szyc, Jan Frycz) są żenujący. Historia nieczytelna. Podana w formie żartu. Zatem o formie pomyślałam – może ten film to żart? Takie mrugnięcie oka. Skolimowscy pokazują „jak nie należy robić filmu”. Zaraz wyjdzie ekipa filmowa i powiedzą – zamierzaliśmy zrobić „najgorszy film świata” (żeby reaktywować festiwal, który przez kilka lat funkcjonował pod tym właśnie tytułem – Festiwal Najgorszych Filmów Świata albo Najgorszych Filmów w Historii Kina).
Nic z tego.
Po dwugodzinnym seansie, na którym o dziwo (!) zostałam do końca, na scenę wyszła Grażyna Torbicka, Michał Skolimowski, Sambor Czarnota, Borys Szyc, Ewa Hornich, Mariusz Drężek i producent Jacek Samojłowicz.
I zapadła cisza. Krępująca.
Bo nikt nie miał pytań. Torbicka też. Aktorzy lakonicznie odpowiedzieli na jakieś banalne pytanie i zamilkli. Boys Szyc, który przyznał, że filmu jeszcze nie widział, spojrzał na Sambora i powiedział, że nie może się doczekać wieczornej premiery, bo kolega wygląda tak, jakby był pod dużym wrażeniem.
Zatem nikomu nie było do żartu.
I w tej krępującej, dla wszystkich, sytuacji, głos zabrał Michał Skolimowski.
Na początku, ale tylko przez chwilę, mówił o filmie. O inspiracjach. Między innymi historią Edypa, którą bardzo szczegółowo opisał. Widocznie założył, że Ci wybrani, którzy zostali zaproszeni na projekcję, nie znają tego mitu. Dlatego też swobodnie zmienił jego zakończenie. Ale to nieistotne. Dla filmu na pewno.
Dlatego opowiadał o bracie. O ich relacji. Problemach. Bardzo intymnych. Pokazywał zdjęcia.
Po czym Jacek Samojłowicz zaproponował, żeby minutą ciszy uczcić pamięć Józefa.
Moment, w którym wszyscy niepewnie zaczęli wstawać, przerwał Michał mówiąc, że to bez sensu. Że minuta nie ma sensu, bo po jego bracie cisza powinna trwać wiecznie.
Rozejrzalam się po sali. Na jej końcu siedział Jerzy Skolimowski. A we mnie krzycząca chęć przerwania tej stypy. Miałam nadzieję, że on to zrobi. Albo, że zareaguje prowadząca spotkanie Grażyna Torbicka. Miałam ochotę wyjść. Albo zaprotestować. Powiedzieć, że dość! Że te informacje są istotne dla dziennikarzy tabloidowych! Że to niesmaczne!
Ale nie wszyłam. Nie odezwałam się. Miałam poczucie, że nie wypada. Że umarłego się nie kopie. I pogrążonego w histerycznej żałobie też.
I niecierpliwie czekałam na pierwsze recenzje.
Pierwsza (czterogwiazdkowa!) – Pawla T. Felisa wywołała moje OLBRZYMIE zdumienie, które zostało opatrzone komentarzem moich znajomych (reżysera, reżyserki, dwóch dziennikarzy filmowych i… mojej mamy) – „Felis już od dawna jest mało wiarygodny”.
Kolejne są albo neutralne, albo krytyczne. Rzeczpospolita zamieściła dwugłos – bardzo ostrożne „Pro” Barbary Hollender, i wyważona „Kontra” Marka Sadowskiego.
Z kolei Rafał Pawłowski (portalfilmowy.pl) zauważa, że ten film „posiada potencjał, niestety nie do końca wykorzystany”. I w kontekście tego potencjału „Ixjana jawi się jak niezamierzona parodia”.
Ostatecznie film jest promowany tragedią jaka spotkała „brata swojego brata” (tytuł wywiadu, jakiego Michał Skolimowski udzielił dla tygodnika Newsweek).
Nic o filmie. Wszytko, ze szczegółami, o problemach braci. O życiu w cieniu i bez ojca. O nieumiejętności znalezienia sensu życia. O potwornej szarpaninie. Wielkim nieszczęściu. I ostatecznie depresji, która doprowadziła do nagłej śmierci Józefa Skolimowskiego.
W tę niedzielę obudził mnie telefon. Włącz „Dzień Dobry TVN”. Będzie wywiad z Michałem Skolimowskim.
Włączyłam. I zobaczyłam histeryczny apel, żebyśmy ruszyli do kin na film Ixjana.
Apel oczywiście był opatrzony, jeszcze raz opowiedzianą tragiczną historią braci. Nic o filmie. Filmie, który, według danych box office, w pierwszy weekend po premierze zobaczyły zaledwie 227 osoby.
Jest we mnie wielki szacunek dla każdego kto jest artystą. To zabrzmi banalnie, ale jestem przekonana, że to prawda – trudno jest być artystą.
Jest we mnie dużo cierpliwości dla każdego obrazu, który oglądam. Częściej zakładam, że to ja nie rozumiem, niż to, że artysty po prostu nie da się zrozumieć, bo jest niezdolny.
Ale w tym przypadku nie mam cienia wątpliwości. Ixjana to jeden z najgorszych filmów jaki widziałam. I pamiętam, że na wielu złych filmach świetnie się bawiłam, bo tam gdzie miało być dramatycznie było porażająco śmiesznie.
Biorąc pod uwagę okoliczności, na tym filmie trudno jest się śmiać. Chociaż dystrybutorowi radziłabym, żeby Ixjanę „sprzedał” jako komedię roku. I zrezygnował z tego tragicznego opakowania.
Dla Michała Skolimowskiego mam dużo współczucia oraz zrozumienia jego sytuacji i potrzeby ekshibicjonizmu. Nawet jeśli wydaje mi się on niesmaczny.
Dziennikarze, którzy wykorzystują słabość człowieka pogrążonego w żałobie i ciągną go za język, wywołują moją olbrzymią odrazę. Tę samą jaką mam dla tabloidów karmiących się czyimś nieszczęściem i dramatem.