Mam dość siedzenia w obrazie, wychodzę.
Spóźniłam się na wernisaż. Trzy godziny.
Drzwi do Galerii Delfiny otworzył mi Jędrzej. – Dobry wieczór Pani. Zapraszam. Nazywam się Jedrzej – powiedział.
Podając mu rękę schyliłam się lekko.
Zapalono dla mnie światła. Żebym mogła obejrzeć prace z Nowego Jorku, Los Angeles i Warszawy pod wspólnym tytułem „Transformation”. Z kuchni, docierał do mnie szmer rozmów, tych którzy zostali, żeby razem pić wino, i ciche skrzypienie podłogi. Nie odrywając wzroku od obrazów, powiedziałam mu – nie widzę Cię, ale słyszę. Wyszedł spod stołu i zawiedziony powiedział – chyba nie zostanę tajnym agentem. – Nie chyba nie. A chciałbyś? – No nie wiem. Na pewno nie takim jak James Bond. Bo ten ostatni wygląda jak rosyjski szpieg, a nie Agent 007. – Masz rację. Ale możesz mi opowiedzieć coś o tych obrazach. Jestem ciekawa, który lubisz najbardziej.
Zaprowadził mnie do drugiego pomieszczenia. Do ręki wziął małe, kwadratowe płótno – obraz Anny Trochim. Na skrzypiącą podłogę spadła karteczka, na której widniało jego imię – Jędrzej.
– Właśnie go kupiłem. Za pieniądze z Pierwszej Komunii. Powiedział, szukając skrawka białej ściany i przymierzając do niej płótno o jaskrawo zielonym kolorze.
– Mam biały pokój. Myślisz, że ten obraz będzie dobrze wyglądał?
– Idealnie. Powiedziałam.
I przypominałam sobie, jak ja, w jego wieku, w Centrum Sztuki Współczesnej, oglądałam z rodzicami prace Tadeusza Kantora. Chwilę po jego śmierci.
I jako nastolatka szukałam jednej, mgliście zapamiętanej. Aż w końcu znalazłam w katalogach Muzeum w Krakowie.
Mam dość siedzenia w obrazie, wychodzę. Taki ma tytuł.
I bohater obrazu wychodzi. Poza ramą olejną przybiera postać trójwymiarową.
Artysa, który zabił Papieża i Hrystusa
Przez kolejne lata oglądałam najważniejsze wystawy w Polsce. I wiele ważnych wystaw za granicą.
I spośród tych wielu, pamiętam zaledwie kilka.
Kilka wystaw. Kilka obrazów.
Prawdopodobnie wśród tych wielu zapomnianych byłaby i ta zorganizowana na 100 lecie Narodowej Galerii „Zachęta”. Prawdopodobnie zapomniałabym o instalacji Maurizio Cattelana „La Nona Ora” gdyby nie skandal, który wokół niej wybuchł. Tuż przed moim nosem, bo tuż przed liceum, do którego wtedy chodziłam (budynek liceum im. Mikołaja Reja jest tuż za budynkiem Zachęty).
Widziałam tę wystawę chwilę po jej otwarciu. Później, w telewizji, oglądałam relację, na żywo, gdy rzeźba Papieża była zaatakowana, a wraz z nią Anda Rottenberg, ówczesny dyrektor Galerii.
W księdze wystawionej do wpisów, ktoś oburzony napisał:
Żydzi zamordowaliście Hrystusa dajcie spokój naszemu Papieżowi, który wiele dobrego czyni dla całej ludzkości (dnia 9.01.2001r.)
Na dole ktoś dopiał:
Po pierwsze:
Prawdziwy Katolik wie, że Chrystus był ŻYDEM, że jego cudowne imię pisane jest przez :”CH”
Po drugie:
Papież był b. interesujący, a jak ktoś nie rozumie przesłania, no to cóż…
(dnia 20.01.2001r.).
Od interpretacji ku kontemplacji
Napisałam długi list do Maurizo Cattelana. W jego języku.
Nie odpisał.
Dowiedziałam, się, że Maurizio nie udziela wywiadów. Nie występuje publicznie. Nie odpowie na moje maile.
Nie było go na otwarciu wystawy w Centrum Sztuki Współczesnej.
Poszłam na ulicę Próżną. Byłam ja, on i jego ochroniarz. Zobaczyłam małą klęczącą postać.
Podglądałam go w tej modlitwie. I poczułam się z tym niezręcznie.
Zapragnęłam spojrzeć mu w twarz. Dlatego pobiegłam na drugą stronę budynku w nadziei, że prześlizgnę się przez jakąś szczelinę. Nie udało się. I znowu kusiło mnie, żeby zerknąć. Żeby go podejrzeć, choć czułam się z tym nieswojo. Poczułam niepokój.
Poddałam się. Wróciłam do domu.
Choć w momencie gdy tak stałam, wgapiona w Hitlera, odwróconego plecami, przypomniała mi się propozycja Jeanette Winterson w eseju o sztuce.
Ona zaproponowała, żebyśmy zawarli zuchwały pakt z obrazem, zgodzili się zasiąść przed nim i oglądać go – samotnie, bez rozpraszania się, przez jedną godzinę.
I z zakłopotaniem stwierdzam, że chyba nigdy nie oglądałam żadnej instalacji, obrazu, rzeźby przez jedną godzinę.
I z zakłopotaniem stwierdziłam, że nie potrafiłabym zostać na Próżnej dłużej niż kilka minut. Choć nieustannie tam wracam i za każdym razem zaglądam.
Taka kontemplacja sztuki kojarzy mi się ze skupieniem, które osiąga się najczęściej przez modlitwę, medytację. Gdy zastanawiam się nad tym, że moje moje myśli, przez godzinę, (w tym, dokładnie w tym miejscu Warszawy) miałyby towarzyszyć Hitlerowi, przeszywa mnie dreszcz. Po czym przytomnie wracam do rzeczywistości i powtarzam sobie – przecież to nie jest Hitler. Tylko jego wizerunek.
Choć uparcie wraca mi w myślach zabawna anegdota, którą przytoczył profesor Zbigniew Mikołejko na debacie w CSW (Co robi Hitler na Próżnej? Moralne znaczenie prowokacji w sztuce.):
Jest rok 1945. Rozmawiają dwie kobiety. – Jedni mówią, że Hitler umarł, a inni, że żyje. A pani jak myśli? – Ja tam ani w jedno, ani w drugie nie wierzę.
Mimesis
A ja wierzę w sztukę.
I dlatego ta praca wydaje mi się, tak bardzo przerażająca.
Cattelan odświeża pojęcie mimesis w sztuce.
Pojęcie, które wydawało by się, już dawno uległo dewaluacji.
Arystotelowska myśl, że sztuka ma wartość terapeutyczną, ponieważ wzbudza niebezpieczne emocje i z nich oczyszcza – też.
Emocje związane z Cattelanem, przez dziesięć lat, od wystawy w Zachęcie, ostygły. Opadły. Moi znajomi spoglądają, przez dziurę w bramie na Próżnej, ale tak na prawdę ich wzrok przyciąga nowo odrestaurowana fasada budynku po drugiej stronie ulicy.
Niewątpliwie dlatego, że żyjemy w świecie nadmiaru.
Nasza kultura opiera się na nadmiarze, nadprodukcji, w rezultacie czego nasze doświadczenie zmysłowe stopniowo coraz bardziej traci na wyrazistości. Warunki współczesnego życia – materialnej obfitości, namnożenia rzeczy – osłabiają naszą zdolność odczuwania – pisała Susan Sontag w 1964 roku. I jej słowa wydają się nadal aktualne.
Dlatego chwilę po wernisażu Piotra Uklańskiego, który odbył się w Zachęcie w poniedziałek, chętnie poszłam na Próżną.
Uklański powrócił (między innymi) z pracą „Naziści”. Te same fotografie, które w 2000 roku Daniel Obrychski potraktował szablą, w tym tygodniu wróciły (w nieco innej formie) i mienią się w rytmie dyskotekowej muzyki, i kolorowych świateł.
Niezauważone. Nie bulwersują. Po prostu są. Straciły na wyrazistości.W swoim nadmiarze.
Wyrazista staję się sztuka kontemplacji. W świecie, w czasie, kiedy od kontemplacji odwykliśmy.
Dlatego tak ujął mnie, po tylu latach od afery w Zachęcie, Maurizio Cattelan.
I Jędrzej. Który prawdopodobnie już powiesił swój zielony kwadrat na białym tle.